W moim dzienniku…
Dziś zaparkowałem ostrożnie swoją toyotę w jedynym wolnym miejscu przed szpitalem dziecięcym. Jak na złość, było tu dzisiaj szczególnie ciasno – samochody zablokowały wszystkie dostępne miejsca parkingowe. Przyjeżdżałem tu codziennie, jak do pracy: załatwiałem sprawy, wpadałem do ulubionej kawiarni na małą czarną i spieszyłem do córki, by spędzić z nią choć kilka chwil. Już od kilku miesięcy moja córeczka była w klinice.
Co dokładnie działo się z Mają, lekarze wciąż nie potrafili mi jasno wyjaśnić. Pokazywałem ją najlepszym specjalistom, a ci jedynie powtarzali: mózg działa samodzielnie, kontrolując wszystko inne. To coraz bardziej mnie frustrowało.
– Wy tylko skrywacie swoją bezsilność za tymi zawiłymi terminami! – krzyknąłem pewnego dnia, nie wytrzymując.
Lekarze tylko rozkładali ręce, spuszczając wzrok.
– To efekt ogromnego stresu. Mózg stwarza bariery, których nie możemy kontrolować – próbował to wytłumaczyć jeden z lekarzy.
– Nic nie rozumiem! Moje dziecko gaśnie na moich oczach, a wy mówicie, że nie można jej wyleczyć?! Mam pieniądze, oddam wszystko! Dla Mai mogę oddać ostatnie!
– Pieniądze tu nie pomogą – westchnął doktor.
– A co wtedy pomoże?! Powiedzcie mi! Znajdę to, kupię!
– Tego nie da się kupić… Szczerze, nawet nie wiem, jak to wytłumaczyć… Musi wydarzyć się coś wyjątkowego. Albo przeciwnie, coś musi się nie zdarzyć, by organizm… mózg… mógł się przestroić.
– Co wy mówicie?! Może jeszcze doradzicie mi wizytę u znachora? – wybuchłem zdenerwowany.
Starszy lekarz spojrzał na mnie poważnie.
– Wiecie, jeśli się zdecydujecie, nie będę was od tego odciągał. Powtarzam: standardowe metody są tu bezsilne. Możemy tylko zapewnić spokój, pozytywne emocje… i wspierać organizm lekami. A jeszcze jedno, – lekarz obniżył głos – radziłbym zostawić córkę w szpitalu. Już dwukrotnie przywożono ją na SOR. Rozumiecie, gdy zapada w ten stan, podczas transportu może się zdarzyć najgorsze. A tu, pod stałą obserwacją, coś takiego nie powinno mieć miejsca.
Chwyciłem się za głowę. Bałem się do śmierci, że stracę żonę, czułem, że to może się zdarzyć w każdej chwili i nie wiedziałem, jak przetrwam jej odejście. Maja uwielbiała swoją mamę, a ja… uwielbiałem je obie. Teraz musiałem zapomnieć o swoim bólu, skupiając się na uratowaniu mojej córki, także Mai.
Na moje zaskoczenie, dziewczynka spokojnie przyjęła wiadomość o tym, że będzie musiała długo zostać w szpitalu. Głaskała mnie po policzku i cicho powiedziała:
– Tato, nie martw się tak. Nie będę płakać, a ty będziesz mógł w spokoju pracować, zamiast siedzieć ze mną w domu cały czas.
Nie wiedziałem, czy się cieszyć, czy płakać. Moja ośmioletnia córka mówiła jakby była dorosła.
Nagle usłyszałem krzyk:
– Trzymajcie ją! Mężczyzna!
Zadrżałem i spojrzałem w stronę hałasu. Z ulicy, dysząc, biegła dziewczynka, a za nią pędził zdyszany ochroniarz ze sklepu. Wyglądało na to, że coś ukradła. Biegąc obok mojego samochodu, rzuciła na mnie przerażone spojrzenie.
– Boże… nawet dzieciom żałujecie bułki? – mruknąłem, wychodząc z auta akurat w momencie, gdy ochroniarz był obok.
– Stańcie! Co się dzieje?!
– Już ja się z tym uporam! Zejdźcie z drogi!
Ochroniarz dopiero teraz dostrzegł moją osobę i mój samochód.
– Muszę ją dogonić! Ona ukradła!
– A coż ona tam ukradła? – zaśmiałem się.
– Butelkę wody i bułkę… A kto wie, co jeszcze ma w kieszeni!
Wyjąłem kilka banknotów.
– Tej sumy na pewno wystarczy, żeby pokryć rachunek i nawet uczcić zwrot skradzionego, – mruknąłem pod nosem, śledząc wzrokiem znikającego ochroniarza.
Potem ruszyłem do gabinetu lekarza. Zazwyczaj nasze rozmowy były formalne, ale dzisiaj doktor zatrzymał mnie nieco dłużej.
– Panie Walentynie, mam jedno pytanie… Dziś Maja zapytała, czy może rozmawiać z innymi dziećmi z oddziału.
– I co to oznacza? – spytałem, siadając w fotelu.
– To moim zdaniem dobry znak. Zaczyna interesować się tym, co dzieje się poza jej salą. Jednak nie wszyscy moi koledzy podzielają ten pogląd. Wielu uważa, że po długiej izolacji kontakt z wieloma dziećmi może być zbyt obciążający dla jej psychiki. Nie mogę temu zaprzeczyć, choć nie zgadzam się z tym całkowicie. Musicie o tym pomyśleć, porozmawiać z Mają i podjąć decyzję – pozwolić jej czy nie.
– Rozumiem, znowu chcecie zrzucić odpowiedzialność na mnie, – westchnąłem.
Doktor zdjął okulary, otarł je i również westchnął.
– Tak, ma pan rację. Chcemy, by wasza córka wyzdrowiała, ale… rozumiemy, że jeśli coś pójdzie nie tak, załamiecie nas. A w oddziale jest ponad piętnaście dzieci.
Wstałem i ruszyłem do wyjścia, jednak w drzwiach zatrzymałem się.
– Dziękuję za szczerość. Może macie rację. Porozmawiam z córką.
Mogłem zauważyć ulgę w spojrzeniu lekarza. Przed wejściem do sali, starałem się uśmiechnąć. Nie mogłem wejść do córki z posępną miną. Mimo prób, uśmiech wciąż wyglądał na wymuszony. Teraz miałem zobaczyć swoją małą, która ostatnio prawie nie wstawała i nie mogła jeść – nie dlatego, że nie chciała, ale ponieważ organizm odmawiał przyjęcia pokarmu.
Drzwi cicho skrzypnęły, a Maja zwróciła głowę. Na początku spojrzała przestraszona, jakby nie poznając ojca, a potem uśmiechnęła się:
– Cześć, tato!
Czyż mi się nie wydawało, czy na jej policzkach naprawdę pojawił się lekki rumieniec?
– Jak się czujesz?
– Normalnie.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie, jakby Maja chciała, żebym jak najszybciej wyszedł. Ale to było niemożliwe – bo oprócz pielęgniarek i nauczycieli związanych z VIP-owskimi salami, nikogo nie widziała. Usnąłem na krześle przy łóżku, zaczynając wyjmować smakołyki.
– Wpadłem do sklepu… Zobacz, jakie piękne jabłka!
– A, tak, tato. Dzięki, – odpowiedziała cicho Maja.
Moja ręka zamarła nad stolikiem. Stały tam talerze – niedawno przyniesiono obiad. Ale to, co mnie zdziwiło, to coś innego: talerze były zupełnie puste.
– Maja, co tutaj się dzieje?
Dziewczynka westchnęła i powiedziała gdzieś w bok:
– Wyjdź, nie bój się. Mam dobrego tatę.
I wtedy zobaczyłem, jak zza zasłony wychodzi dziewczynka – ta, która biegła obok mojego samochodu. Patrzyła na mnie przerażona, a Maja zaczęła mówić:
– Tatusiu, proszę, nie wyrzucaj jej! Proszę cię! Ja nawet podzielę się jabłkiem z Katią. Dokąd ona pójdzie? Nie ma nikogo, a na zewnątrz jest zimno, ciemno, i była głodna i przestraszona…
Spoglądałem bez słowa na córkę. Siedziała na łóżku, gryząc wargi, a jej policzki zdradziły ją, czerwieniąc się. Spojrzałem na dziewczynkę, która była starsza od Mai, może o rok lub dwa.
– Ty jesteś Katia? – zapytałem.
Dziewczynka kiwnęła głową.
– Nazywam się Walentyn Iwankiewicz, jestem tatą Mai.
Katia znowu kiwnęła, a potem niepewnie zapytała:
– Naprawdę nazywasz się Maja? Jakie piękne imię!
Córka słabo się uśmiechnęła.
– Nie, jestem Masha. Ale mama nazywała mnie Mają, i zawsze reagowałam…
– A, no tak… mamy już nie ma, – westchnęła Katia. – Ja też nie mam mamy, ale to było tak dawno, że w ogóle jej nie pamiętam.
Ciszę przerwało, obserwując, jak dziewczynki znalazły wspólny język. Katia ostrożnie usiadła na krawędzi łóżka, wcześniej odgarniając prześcieradło, by nie zabrudzić łóżka swoim zużytym kocem. „Wygląda na to, że potrzebuje trochę opieki”, – pomyślałem, automatycznie krojąc jabłko na cząstki. Podałem kawałek Mai i Katii. Dziewczynki wzięły je, nadal szeptając. Mimowolnie się uśmiechnąłem.
– Widzę, że macie o czym rozmawiać.
Córka spojrzała na mnie błagalnie.
– Tato, pozwól Katii zostać! Ona tam poleży, na kanapie. A my jeszcze trochę pogadamy.
Zastanowiłem się. Dziewczynka zdawała się nieszkodliwa, ale wiadomo, co może się wydarzyć.
– Słuchaj, Katia, w szafie są rzeczy Mai. Bierz, co chcesz, i biegnij na prysznic! I niech wyjdzie stamtąd człowiekiem. A lekarzowi powiem, że przyjechała siostra i zostanie na noc. Ale tylko nie przeszukuj mnie!
Maja radośnie zaczęła klaskać w dłonie.
– Dziękuję, tatusiu!
Katia szybko podbiegła do szafy, otworzyła ją ostrożnie i jęknęła z wrażenia. Wybrała lekkie spodnie i koszulkę. – Już jestem! – krzyknęła i zniknęła za drzwiami łazienki.
Gdy drzwi zamknęły się za Katią, zwróciłem się do Mai.
– Jak się masz, skarbie?
– Tato, dzisiaj było tak nudno! Nawet chciało mi się płakać. Poprosiłam o inne dzieci, ale lekarz powiedział, że potrzebuje twojego pozwolenia. A potem Katia przeszła przez okno… wyobrażasz sobie? Okno jest wysoko!
– Z całą pewnością… Jesteś pewna, że chcesz, żeby została?
– Oczywiście! Gdy będziesz wychodził, poproś, żeby nam przynieśli słodką gorącą herbatę.
Brwi moje uniosły się ze zdumienia. Po cichu kiwnąłem głową. Musiałem się wysilić, aby zorganizować Katii nocleg. Nawet opłaciłem VIP-salę. Lekarz pokręcił głową.
– Nie wiem… Wiecie lepiej, ale miejcie na uwadze…
– Słyszałem was. Przyjadę rano na śniadanie. Maja prosiła o gorącą słodką herbatę… dwie filiżanki. Kogo o to prosić?
Doktor spojrzał zdziwiony.
– Dwie? Dla dziewczynki i dla siebie?
– Dokładnie.
– Teraz wydam polecenie… Wiecie, mądry zawsze zabezpieczony.
– Co masz na myśli?
– Na razie nic nie powiem. Zobaczymy, jak będzie jutro. Wtedy porozmawiamy.
Czułem, że dzisiaj coś zmieniło się w Mai. Ale czy na lepsze czy gorsze, nie umiałem rozstrzygnąć. Nocą spałem niespokojnie, budząc się kilka razy. W końcu zadzwoniłem do dyżurującego lekarza, Michała Kowalewskiego.
– Przepraszam, że tak późno.
– Nie ma sprawy. Szczerze mówiąc, czekałem na twój telefon wcześniej. Wszystko w porządku. Rozmawiały do północy, aż Ala je wygoniła. Teraz śpią. U Mai ciśnienie w normie, żadnych skoków. Herbatę wypiła samej.
– Dziękuję, Michałku, – z ulgą odetchnąłem i natychmiast znów zapadłem w niespokojny sen.
W szpitalu unosił się charakterystyczny zapach: mlecznych kaszek i czegoś niewyraźnie dziecięcego. Ostrożnie przechodziłem między małymi pacjentami, którzy poruszali się po korytarzu. Zdziwiłem się, że ci, którzy poruszali się o kulach, wcale nie ustępowali szybkości tym, którzy mieli jedynie bandaże na głowie.
W końcu dotarłem do sali mojej córki z ulgą. Gdy miałem otworzyć drzwi, nagle się one otworzyły. Na progu stała Ala, pielęgniarka, która opiekowała się Mają. Ta serdeczna młoda kobieta zawsze wzbudzała zaufanie. Spojrzała na mnie, potajemnie otarła łzy i cicho powiedziała:
– Nie jesteś tylko ojcem… Jesteś najlepszym ojcem. Nikt by nie zgadł, że tego właśnie jej brakowało.
Z tymi słowami Ala wyszła, a ja, zszokowany, odprowadziłem ją wzrokiem. „Teraz się tym zajmę”, – pomyślałem i stanąłem w progu. Dziewczynki nie zauważyły mnie. Jak mogły mnie dostrzec, skoro cała ich uwaga była skupiona na ekranie telewizora, gdzie bajkowa mysz wciąż drwiła z kota?
Siedziały na łóżku, podkurczając nogi, a każda trzymała talerz z kaszą. Wchłaniając ją za obie policzki, zalewały się śmiechem, a kasza sporadycznie wylewała się z talerzy. Ubrania Mai najwyraźniej były za małe dla Katii – coś trzeba było wymyślić.
Uważnie obserwowałem córkę. Zaciągnęła łyżkę kaszy, włożyła do ust – i nic się nie stało! Maja spokojnie przełknęła i dalej śmiała się z kreskówki.
Katia jako pierwsza mnie zauważyła. Cicho szturchnęła przyjaciółkę łokciem i skinęła głową w stronę ojca. Maja obróciła się. Nie mogłem powstrzymać zdziwienia. Jeszcze wczoraj jej spojrzenie było puste, jakby nie chciała widzieć i słyszeć niczego wokół. A dzisiaj siedziała przed mną żywa, radosna dziewczynka… prawda, mocno wyniszczona.
– Tatusiu! – z radością zawołała Maja.
Be słowa podszedłem do łóżka i mocno przytuliłem najpierw córkę, a potem Katię. Tak, teraz byłem gotów zrobić dla tej obcej dziewczynki wszystko, co w mojej mocy. Ale wtedy Katia nagle zaszlochała. Zaniepokoiłem się.
– Przepraszam, zrobiłem ci krzywdę? Zbyt mocno przytuliłem?
Katia pokiwała głową, a Maja zdecydowanie chwyciła ją za rękę i surowo spojrzała na ojca.
– Tato, nie rób jej więcej krzywdy! – oznajmiła.
Szybko kiwnąłem. Katia otarła łzy i cicho wyznała:
– Nie przez to… Po prostu nikt mnie tak dawno nie przytulał.
Po tygodniu zabrałem córkę do domu. Przez cały ten czas przy Mai była Katia. Maja znacznie się wzmocniła, zaczęła biegać po korytarzach z innymi dziećmi i wesoło gawędzić. Gdy lekarze, zaskoczeni „fenomenalnym” wyzdrowieniem dziewczynki, przeprowadzali jej pełne badania, zająłem się Katią.
Matka Katii zniknęła, gdy dziewczynce miały dopiero dwa lata. Nikt nie wiedział, gdzie się podziała, ale wszyscy byli pewni, że nie żyje. Życie jej nie było bezproblemowe. Po jej zniknięciu Katia została z babcią, ale ta również zmarła pół roku temu. Dziewczynkę wysłano do domu dziecka, gdzie miała konflikty z jedną z opiekunek. Ta podnosiła rękę na dziecko, a Katia uciekła. To cała jej smutna historia.
Kiedy przyjechałem po Maję, Katia już spakowała swoje skromne rzeczy. Wstała, mocno przytuliła przyjaciółkę, a potem niepewnie spojrzała na mnie.
– Dziękuję… Idę…
– A dokąd się wybierasz? – zapytałem.
Nasze spojrzenia się spotkały.
– Może do domu dziecka. Na dworze teraz zimno.
Z zamyśleniem powiedziałem:
– A zatem marnowałem czas, urządzając pokój obok Mai? Nie… nie chcesz zostać jej siostrą? – zaproponowałem ostrożnie.
Pierwsza z radości krzyknęła Maja i rzuciła się ojcu na szyję. Za nią, szlochając, objęła mnie również Katia. Gdy wychodziliśmy ze szpitala, płakały wszystkie pielęgniarki, które przyszły nas pożegnać. Ale ja zauważałem tylko Alę i jej dobry, rozumiejący wzrok.
A pół roku później nie wyobrażałem sobie życia bez Katii. Tak samo jak nazwaną siostrą – Mają i Katią – jedna bez drugiej.
Leave a Reply